środa, 24 lutego 2016

Czy czarny humor jest potrzebny? - analiza tekstu Wojciecha Owczarskiego


                               Przez wieki twórcy zarzucali nas utworami o charakterze patetycznym, dekadenckim, razem z nimi ludzie wpadali w wir smutku, cierpienia, nagle optymiści zaczęli dostrzegać bóle życia i trudy codzienności. Zaczynając od antyku, już większość postaci w mitologii cierpiało, na przykład Prometeusz – chciał polepszyć byt ludzki, dał im ogień, a Bogowie dali mu w zamian przymusowe, wieczne wakacje na skale blisko słońca ze stadem sępów w promocji. W średniowieczu wcale nie było weselej patrząc na „Romea i Julię”, którzy z miłości się zabili, bo niby się kochali, ale jednak smutno i rodzice się kłócą i nie ma innego wyjścia, bo kto normalny rozwiązuje spory przez rozmowy? O smutku w romantyzmie można napisać całą książkę, a pozytywizm wcale nie jest taki pozytywny jak się laikowi może zdawać. W „Kamizelce” Bolesława Prusa, cała akcja opiera się na nieuleczalnej chorobie mężczyzny, który z miłości do swojej żony nie chce jej o tym powiedzieć, chociaż biorąc pod uwagę autora to nie był tak patetyczny jak jego dzieło, trzeba przyznać, że miał nie tylko poczucie humoru, ale też i głowę do żartów. Na szczęście wieki mijają, a społeczeństwo, tak jak twórcy jest co raz bardziej skore do śmiechu co widać w popularności czarnego humorze w tekstach kultury.

                               Tytuł fragmentu tekstu Wojciecha Owczarskiego jasno sygnalizuje o czym będzie traktowała ta wypowiedź. „Czarny humor” pokazuje jak zbawienną jest odwieczna potrzeba śmiechu, a tytułowy czarny humor jest niezwykle potrzebny literaturze. Zgadzam się z autorem całkowicie, w czasach, smutku i pogodni za pieniądzem , oraz w kraju, „zdominowanym przez ponuraków”, potrzebujemy uśmiechu, który oferują nam książki, filmy, seriale, sztuka. Tak jak Wojciech Owczarski uważam, że dzięki czarnemu humorowi nasza kultura jest mniej patetyczna, twórczość staje się bardziej interesująca i tym samym przyjazna dla odbiorcy.
                          W pierwszym akapicie Owczarski zwraca uwagę na to jak smutnym narodem jest Polska, niestety ma rację. Uwielbiamy się pławić w cierpieniach i udręce. Każdemu jest smutno i źle, nigdy nie posiadamy wystarczająco dużo, lubimy się chwalić i wytykać błędy innym. W tak popsutym społeczeństwie ciężko byłoby zachować zdrowy umysł bez nawet odrobiny uśmiechu. Książki uczą, ale też bawią. Bardzo trafnymi przykładami przytoczonymi przez autora są sceny z „Hamleta” z grabarzami oraz czaszką błazna Yoricka, „Tanga” Mrożka, w którym babcia została wysłana na katafalk, czy też z „Operetki”, gdzie naga Albertynka powstaje z trumny! Czarny humor ma wzbudzać emocje, prowokować, pobudzać do myślenia, wzburzać i, co najważniejsze, bawić.
Znalezione obrazy dla zapytania rzeźnia numer 5                        Niezaprzeczalnie mistrzem satyry i absurdu można nazwać Kurta Vonneguta, który swoją niezwykłą popularność zyskał dzięki książce „Rzeźnia numer 5, czyli Krucjata Dziecięca, czyli Obowiązkowy Taniec ze Śmiercią”. Ten amerykański pisarz ubrał w czarny humor wydarzenia autentyczne podczas II wojny światowej, w których brał udział, na przykład bombardowanie Drezna. Książki nie warto opowiadać, streszczać, trzeba ją przeczytać, chociaż dla fragmentów jak ten: „A najgorszą skazą jest to, że jesteśmy najzwyczajniej w świecie głupi. Przyznajcie to! Czy sądzicie, że Auschwitz był dowodem inteligencji?”.
                           Triumfem czarnego humoru jest także twórczość Tima Burtona. Ten pięćdziesięciosiedmioletni reżyser w genialny sposób posługuje się brzydotą, zniekształconym obrazem rzeczywistości, satyrą. Zaczynając od „Soku z żuka”, w którym nowożeńcy tuż po wprowadzeniu się do nowego domu umierają, co nie przeszkadza im w dalszym mieszkaniu tam, a gdy tylko pojawiają się żywi lokatorzy starają się ich przegonić, przez „Gnijącą Pannę Młodą”, jej zaś co chwila wypada oko z ekscytacji, kończąc na „Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z fleet stereet”, gdzie główny bohater przy akompaniamencie muzyki i piosenek odcina głowy klientom swojego zakładu fryzjerskiego, a z nich powstają później babeczki pieczone przez jego wspólniczkę.
                                  Społeczeństwo zaczęło się śmiać. Podoba mi się odchodzenie od umęczenia, smutku, cierpienia i zamartwiania. Tak jak Owczarski, uważam, że czarny humor jest terapią wstrząsową, dzięki, której nasza kultura staje się mniej patetyczna, literatura bardziej interesująca, a z kina wreszcie wychodzimy płaczą ze śmiechu, nie z rozpaczy. Na świecie jest zbyt wiele tragedii, żebyśmy mieli się też zadręczać siedząc wygodnie owinięci kocem na ulubionym fotelu z książką w ręce, bądź oglądając telewizję. Smucić się możemy oglądając wiadomości. 

wtorek, 16 lutego 2016

"Niech żyje major Łupaszko!" - historia dziewczyny wyklętej.

Historia Danuty Siedzikówny ps."Inka", młodej, odważnej nastolatki, odpowiedzialnej kobiety, posłusznego żołnierza, dziewczyny wyklętej. Praca nagrodzona pierwszym miejscem podczas corocznych trójmiejskich obchodów dni Żołnierzy Wyklętych. 



                                Było ich ponad 180 tysięcy. W ostatnich dniach wojny na terenie Polski udział w działaniach partyzanckich antykomunistycznych brało około 80 tysięcy. Ostatni z nich – Józef Franczak ps. „Lalek” z oddziału kpt. Zdzisława Brońskiego „Uskoka” zginął w obławie pod Piaskami. Miało to miejsce osiemnaście lat po wojnie. Ginęli w imię polskości. Stawiali opór sowietyzacji Polski, podporządkowaniu jej ZSRR, toczyli bój ze służbami komunistycznymi. Stworzyli niepodległościowy ruch partyzancki. Wyklęci, niezłomni, zapomniani, starci z kart historii. Żołnierze Wyklęci. W świecie brutalności, codziennej walki o przetrwanie, o lepszą, polską, Polskę, ukrywania się i ciągłego strachu, w świecie zdominowanym przez mężczyzn dużą rolę odgrywały kobiety.
                                 Danuta Siedzikówna - „Inka”. Urodziła się 3 września 1928 roku w Głuszczewinie, koło Narewki na Podlasiu. Jej ojciec – Wacław Siedzik - był leśniczym w Olchówce, w 1940 roku został wywieziony podczas pierwszej wielkiej wywózki mieszkańców Kresów na Wschód przez Sowietów. Udało mu się stamtąd przedostać do nowo formowanej armii Andersa, trzy lata później zmarł. Mama Danuty - Eugenia Tymińska została zamordowana przez Gestapo w lesie pod Białymstokiem w 1943 roku za współpracę z polskim podziemiem. Miała dwie siostry – Wiesławę oraz Irenę. Uczyła się wraz z siostrą w szkole powszechnej w Narewce, to w niej poznaje Inkę, dziewczynę, która stała się inspiracją pseudonimu Danki. Grała na gitarze, śpiewała w chórze kościoła parafialnego, jeździła konno, bawiła się z rówieśnikami. Dorastanie, poznawanie siebie i odkrywanie świata w brutalny sposób przerwała jej wojna. Dwa dni przed jedenastymi urodzinami Danuty, w piątek, o godzinie 4:45 niemiecki pancernik szkolny „Schleswig-Holstein” rozpoczął ostrzał Westerplatte, Wojskowej Składnicy Tranzytowej na terenie Wolnego Miasta Gdańska. Młoda Danuta nie zdawała sobie jeszcze wtedy sprawy, jaki wpływ będzie to miało na jej przyszłość.
                               Po aresztowaniu matki dziewczynki zostały pod opieką babci. Danka z babcią i siostrami ostatni raz zobaczyły Eugenię, która przebywała w więzieniu w Białymstoku. Pobita, opuchła, zmaltretowana przez Niemców kobieta sprzątała podwórze, powoli, wykonując swą pracę podeszła do dziewczynek czekających przy bramie. To tam po raz ostatni powiedziały matce, że ją kochają. Eugenia zdawała sobie sprawę, że jest to pożegnalne spotkanie. Próbowała dodać swoim dzieciom otuchy, prosiła, aby były dzielne, posłuszne babci. „Wojna nie będzie trwała wiecznie” - mówiła. Widok pobitej, bezzębnej, skatowanej przez Niemców matki towarzyszył Danucie przez cały okres wojny. Dwunastolatka pragnęła pomścić ukochaną mamę. Ostatnim śladem życia Eugenii był gryps – strzęp karteczki od nabożeństwa - „Szczęśliwy i nie zna kaźni, kto w Pańskiej żyje bojaźni. Najmilsza jemu jest droga iść według przykazań Boga”. Kilka dni po piętnastych urodzinach Danuty w lesie pod Białymstokiem rozstrzelano Eugenię Siedzik.
                                 Wstąpienie do Armii Krajowej nastąpiło po zamordowaniu przez Gestapo matki Danki. Miała zaledwie piętnaście lat kładąc swe ręce wraz z młodszą siostrą Wiesławą na święty Krzyż, znak męki i Zbawienia w obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Marii Panny Królowej Korony Polskiej. Przysięgały być wierne swej Ojczyźnie, Rzeczpospolitej Polskiej, stać nieugięcie na straży Jej honoru i walczyć ze wszystkich sił, aż do ofiary ich życia. Obiecały bezwzględne posłuszeństwo Prezydentowi Rzeczpospolitej i rozkazom Naczelnego Wodza oraz wyznaczonemu przezeń dowódcy Armii Krajowej, a także dochowania tajemnicy niezłomnie, cokolwiek by ich spotkać miało. Po odbyciu szkolenia medycznego Danuta Siedzikówna została sanitariuszką czwartego szwadronu odtworzonej na Białostocczyźnie 5 Wileńskiej Brygady AK, zwanej także jako „Brygada Śmierci”. Przyjęła pseudonim „Inka”. Jako sanitariuszka podjęła służbę w oddziale „Konusa”, później pracowała w szwadronach porucznika Jana Mazura „Piasta”, porucznika Mariana Plucińskiego „Mścisława”, a także porucznika Leona Beynara „Nowiny”. Po rozpuszczeniu oddziału przez mjr „Łupaszko” do cywila wszyscy musieli się ukrywać. UB było na jej tropie. Komuniści aresztowali Wiesławę, starszą siostrę Inki. Nie ona jednak była ich celem, ponieważ szybko zwolnili ją z aresztu, mieli nadzieję, że ta doprowadzi ich do młodszej siostry.
                                  Dankę ukrył jej ojciec chrzestny – Stefan Obuchowicz, leśniczy. Dzięki niemu dostała pracę w leśnictwie Miłomłyn niedaleko Ostródy. Dziewczyna przez kilka miesięcy wiodła spokojne, normalne życie. W 1946 roku dowódca jednego ze szwadronów „Łupaszki” - podporucznik Zdzisław Badocha „Żelazny” nawiązał kontakt z Danutą. Powróciła „Inka”. Zaczęła brać udział w akcjach. Wraz z „Żelaznym” i żołnierzami jeździła na likwidacje funkcjonariuszy NKWD i UB. Była ich świadkiem, nigdy uczestnikiem. Słyszała, jak partyzanci krzyczą do ubeków, by błagali o życie. Jeździła czasem całymi dniami po wsiach, nerwowo poprawiała swój malutki pistolecik przypięty do pasa, sprawdzała, czy w razie poniesienia rany ma wszystko, czego potrzeba do opatrzenia żołnierza.
                                  Tymczasem lasy na Pomorzu były przeszukiwane przez grupy bojowe wojska i milicji wsparte oddziałami NKWD i ludźmi z UB. Oddział „Żelaznego”, w którym była Danusia rozbroił liczne posterunki MO, siedzibę UB i ponownie stał się partyzanckim oddziałem pieszym. Porzucili ciężarówkę i błąkali się po leśnych ścieżkach i bezdrożach w celu zgubienia potencjalnej pogoni. Szczególną opieką obdarzał „Inkę” „Mercedes”. Chłopak ten zawsze pomagał jej w trudnych chwilach.
                              „Żelazny” w 1946 roku został ranny podczas obławy UB, gdy wraz z oddziałem odpoczywał w wiejskim domu. Znalazł ich oddział NKWD wsparty ludźmi z UB. Nikt nie został postrzelony, prócz dowódcy. Kula trafiła w jego obojczyk. „Inka” opatrzyła mu ranę. Wzięci do niewoli komuniści zostali rozstrzelani za wiejską stodołą. Danka wzdrygnęła się słysząc odgłosy strzałów oddanych przez „łupaszkowców”. Zastępcą Zdzisława Badochy był sierżant Olgierd Christa „Leszek”.
„Inka” chciała pomóc każdemu, kto był ranny. Bandaże dawała także komunistom, milicjantom. „Niech Bóg da zdrowie” szeptała. Nie widziała nigdy różnicy pomiędzy ludźmi, uważała, że pomagając im, nie robi nic złego. Nie przejmowała się nigdy zgryźliwymi komentarzami kolegów z oddziału.
Partyzanci „Łupaszki” znaleźli nowe bezpieczne miejsce w mieszkaniu sióstr Mikołajewskich w Gdańsku przy ulicy Wróblewskiego. Siostry polubiły Danusię. Hela i Jadzia Mikołajewskie pochodziły z Wilna i nie było to ich pierwsze zetknięcie z konspiracją. Młoda sanitariuszka zajmowała się głównie zakupami medycznymi, uzupełnianiem braków w ekwipunku sanitarnym, kupowała zastrzyki, lekarstwa, opatrunki. Odwiedzała swoją młodszą siostrę, Irkę, w domu dziecka, brata swojej mamy Brunona Tymińskiego, który studiował w Gdańsku.
                                 20 lipca 1946 roku, w nocy, Danuta Siedzikówna została zabrana do siedziby UB. Później komuniści wrócili po siostry Mikołajewskie. Po latach ścigania UB złapało sanitariuszkę „Łupaszki”. Było to dla nich wielkim sukcesem. Umieszczona w pawilonie więzienia V w Gdańsku jako więzień specjalny. Śledztwo kierował naczelnik Wydziału III WUBP w Gdańsku Jan Wołkow i kierownik Wydziału Śledczego WUBP Józef Bik. Do końca pozostała niezłomna. Bita, katowana, poniżana przez tych, którym niegdyś krwawiącym podawała bandaże do opatrzenia ran. Nieugięcie stała na straży honoru i wyzwolenia Ojczyzny, aż do ofiary swojego życia. Im mocniej ją uderzano, tym mniej mówiła. Do celi dziewczyny przychodziła Regina Mordas-Żylińska – konspiratorka, zaufana łączniczka majora. Namawiała Danusię do zeznań. Obiecywała „Ince” wolność za dostarczenie informacji o oddziale „Łupaszki”. Regina była częścią „łupaszkowców”, była stawiana za wzór młodszym dziewczynom w partyzantce. Została aresztowana przez bezpiekę przed Danusią, to ona wydała adres tymczasowego rezydowania oddziału przy ulicy Wróblewskiej. Wzór do naśladowania namawiał teraz do współpracy z komunistami.
                                 Danka zaczęła zeznawać. Myślała, że nie robi nic złego. Przecież tak radziła jej koleżanka z partyzantki – Regina. Na przesłuchaniu wymieniła wszystkich znanych przez siebie żołnierzy: „Leszka”, „Makra”, „Zbyszka”, „Ponurego”, „Mercedesa”, „Zabawę”, „Czajkę”, „Gryfa”, „Mewę”. Powiedziała, jaką bronią posługiwali się partyzanci, gdzie mieli konspiracyjne kontakty. Tej samej nocy do celi „Inki” wpuszczono grupę obcych kobiet – żony milicjantów i ubeków, których mężowie zginęli w walce z żołnierzami podziemia. Dziewczynka została brutalnie pobita, obdarta z ubrania i godności. Po wszystkim kobiety wyszły. W celi Danki panowała cisza. „Inka” była pokryta jedynie strupami, zadrapaniami i sińcami. Więzienna strażniczka – Sabina, przyniosła jej ciepły koc i mokrą ścierkę do obmycia ran, prosiła, by dziewczyna jeszcze trochę wytrzymała.
                                      Trzeciego sierpnia 1946 roku sąd nowej „demokratycznej” Polski wydał wyrok skazujący Danusię na śmierć. Był pogwałceniem nawet komunistycznego prawa, ponieważ miał zostać wykonany na osobie niepełnoletniej. „Inka” odmówiła podpisania prośby do prezydenta o łaskę. Zrobił to za nią obrońca z urzędu. Przed śmiercią przekazała Sabinie jedyny gryps z więzienia skierowany do swojej rodziny. Spowiadał ją Ksiądz Marian Prusak. Nie trwało to długo. Miała tylko siedemnaście lat w dniu egzekucji. Ile grzechów może mieć dziewczyna w tym wieku, która swoją młodość poświęciła, by walczyć o wolną Polskę, w której teraz żyjemy?
                                  Sprowadzono ją wraz z „Zagończykiem” do ciemnej, betonowej piwnicy wypełnionej młodymi adeptami UB przed ochotniczy pluton egzekucyjny. Danuta i Feliks mieli związane z tyłu ręce. Nie zgodzili się na zawiązanie oczu. Prezydent nie skorzystał z prawa łaski. „Po zdrajcach narodu polskiego, ognia” wykrzyknięto. „Niech żyje Polska” odpowiedzieli krzykiem skazańcy w twarz komunistycznym mordercom. Padły strzały. „Zagończyk” upadł. Danusia stała oszołomiona. Młodzi ochotnicy plutonu egzekucyjnego nie potrafili wykonać wyroku na siedemnastolatce. Ich dowódca wyjął swój pistolet i podszedł gwałtownym krokiem do dziewczyny.
                                „Niech żyje major Łupaszko” - po raz ostatni krzyknęła. Sześć dni przed przekroczeniem progu pełnoletności.
                                 Ponieważ żyła prawem wilka, historia o niej głucho milczy. Nastolatka wyrwana z ramion kochających rodziców, rzucona na żer, dziewczyna niezłomna. Bita, poniżana, katowana, zabita w imię Polski. Smutno było jej umierać, ale wiedziała, że zachowała się jak trzeba. Wszystko zaczęło się w piątek. Dwa dni przed jedenastymi urodzinami Danusi. O 4:45. Na Westerplatte.

W ubeckich piwnicach przestrzelone czaszki,
To śpiący rycerze majora Łupaszki.
Wieczna chwała zmarłym, hańba ich mordercom,
Tętno Polski bije w przestrzelonych sercach” ~”Rozstrzelana Armia”





BIBLIOGRAFIA:
  1. Szymon Nowak „Dziewczyny Wyklęte” Fronda

piątek, 5 lutego 2016

„Grzechy chodzą po ludziach – 7 grzechów współczesnego człowieka”

Było już wstawione po angielsku - teraz czas na wersję polską :) - wyróżniona praca na konkursie Muzeum Narodowego w Gdańsku.                         


                             Życie rozpoczyna się w ciszy. Niemym oczekiwaniu. Wylęga się z nicości. Potem jest krzyk, pierwszy, głośny początek nowego istnienia. Chwila radości zdaje się odsuwać od ludzi wszystko co złe. Dorastamy, wpadamy w wir. Pędzimy. Po co? Przecież na końcu nie ma już nic.
                          Kochamy. Przynajmniej tak myślimy. Pusto. Powtarzamy zwrot słyszany od najmłodszych lat. Na początku czujemy się z nim silnie związani, używamy go w całości, wkładając w wymawiane słowa całe serce. Nagle zostaje „ja ciebie też”. Ulotne uczucie wydaje się nam być czymś pewnym, nieprzemijającym, stałym. Myślimy o nim jak o porach roku, które istnieją od zawsze. Uważamy, że nigdy nie zniknie. Właśnie wtedy je tracimy. Powoli. Bezboleśnie. W ciszy. Nagle nie czujemy już nic. Oddalamy się od siebie. Trwamy z drugą osobą, nie darząc jej miłością. Jesteśmy przyzwyczajeni do jej obecności. Bez niej byłoby ciszej, lecz nic nie uległoby zmianie. Trwamy. Nie czujemy. Ufamy. Tracimy. Grzeszymy.
                       Marzymy. Zawsze. Wszędzie. O wszystkim. Często. Tylko. Marzenia pozostają niespełnione. Nie wychodzimy poza strefę komfortu. Spełnianie ich wymagałoby odwagi. Odwaga prowokuje zachowania nieschematyczne. Dlatego się poddajemy. Nie walczymy. Kolekcjonujemy marzenia. Piszemy o nich książki, które grzecznie chowamy do najgłębszej szuflady. Oby nikt ich nie znalazł. Oby nikt nas nie oceniał. Nie chcemy być inni. Jest to niebezpieczne. Straszne. Dziwne. Narażające nas na odrzucenie. Chcemy wyjechać, uciec, zniknąć, ukryć się. Mówić, krzyczeć, zmieniać świat. Ale jedynie marzymy. Nie mówimy. Nie czujemy. Nie realizujemy. Milczymy. Grzeszymy.
                                Ufamy. Za mocno, zbyt często, byle komu. Pragniemy zrozumienia, rozpaczliwie szukamy powiernika. Znajdujemy. Cisza zostaje przerwana chwilą radości. Dzielimy się każdą myślą. Opowiadamy każdy sen. Mówimy o obawach, zauroczeniach, miłości, szczęściu. Nie wyobrażamy sobie dnia bez rozmowy z drugą osobą. Czujemy się bezpiecznie. Ufając, zakochujemy się. Wychodzimy ze swojej strefy komfortu. Jesteśmy nadzy. Narażeni na ból. Obnażając łatwowiernie swoją duszę, stajemy się bezbronni. Właśnie wtedy tracimy wszystko. Ufamy. Kochamy. Stajemy się łatwowierni. Tracimy. Grzeszymy.
                            Tracimy. Wszystko. Wszystkich. Siebie. W ciszy. Nie przeciwstawiamy się, bo uważamy to za bezcelowe. Trwamy w swojej bezpiecznej nicości. Zmiany zostawiamy na później. Przyzwyczajamy się. Tworzymy swoją nową strefę komfortu, z której przez kolejne lata nie będziemy chcieli wychodzić. Milczymy. Porzucamy jakąkolwiek próbę walki. Odwracamy wzrok, zatykamy uszy. Uciekamy, choć nie mamy gdzie. Nie chcemy podjąć działania. Boimy się skutków. Strach przed samym sobą, innymi, odrzuceniem, wyśmianiem, ponownym odrzuceniem góruje nad nami. Chęci zostają stłamszone. Emocje – zabite. Ostatni krzyk sprzeciwu już dawno zmarł. Zostaje cisza. Zgoda na utratę uczucia, zaufania. Nie protestujemy. Nie walczymy. Poddajemy się. Grzeszymy.
                     Poddajemy się. Oddajemy życie walkowerem. Strach zabija naszą pewność siebie. Chcemy chcieć. Tylko chcemy. Zezwalamy innym decydować, zmieniać rzeczywistość, w której żyjemy. Oddajemy innym w opiekę swoje życie. Bronimy się przed odpowiedzialnością. Tracimy samego siebie, poddając się. Wolność zdaje się być tematem felietonów, a walka jedynie motywem filmu. Brak nam siebie. Stajemy się nikim. Niczym. Przeźroczystą plamą. Wyraz zabrał nam strach. Poddaliśmy się. Straciliśmy. Stchórzyliśmy. Zgrzeszyliśmy.
                           Zapominamy. Lata zacierają najgłębsze rany. Nie czujemy. Giniemy. Stajemy się wyblakli jak czarna koszula prana po raz sześćdziesiąty. Wszystko zdaje się być bez wyrazu. Nic nie ma znaczenia. Nie wiemy, jak to jest kochać, ufać, bać się, walczyć, chcieć. Nie wiemy. Nie ma to już znaczenia. Przecież czas na realizację celów już dawno odszedł. W zapomnienie. Przestajemy. Nie walczymy. Stoimy. Trwamy. Grzeszymy.
                       Jesteśmy. Egzystujemy. Niemo. Bez zdania. Chcemy. Nie mamy. Zgadzamy się. Brak nam siebie w sobie. Już za późno. Teraz? Po co. Poddając się lata temu zgubiliśmy siebie. Nie pamiętamy kim jesteśmy. Co lubimy, jak się zachowujemy. Schemat uformował nowego człowieka. Jak dobrze go znasz, lubisz go? To on zabrał tobie - ciebie. Chcemy zmian. Późno. Pędzimy. Po co? Przecież na końcu nie ma już nic. Jesteśmy. Egzystujemy. Czekamy. Na próżno. Chcemy. Za późno. Trwamy. Nie żyjemy. Grzeszymy.
                           Życie ucieka nam przez palce niczym sypki piasek. Nie robimy nic by je zatrzymać. Jesteśmy schematyczni. Robimy to, co wydaje się nam być bezpieczne. Nie ryzykujemy. Z wiekiem stajemy się zachowawczy. Zmieniamy się. Tracimy samego siebie. Z pierwszego krzyku pozostaje jedynie niemy jęk. Cisza. Niema zgoda na wszystko. Tak jest wygodniej. Nie żyć. Nie być. Istnieć. Nie wychodzić na przód. Zostawać. Bezpieczniej jest nie czuć. Prościej jest być łatwowiernym. Nie myśleć. Nie analizować. Łatwiej jest oddać życie walkowerem. Nie walczyć. Poddać się. Stchórzyć. Zapomnieć. Bez wspomnień jesteśmy odarci z tożsamości. Niemi, niewidomi, głusi. Zamiast żyć istniejemy. Powtarzamy. W ciszy. Grzeszymy.


środa, 3 lutego 2016

Sinning


       Life begins in silence. In voiceless waiting. Coming out of nothingness. Then there is a first, loud scream – sign of the new born life. A while of happiness seems to take away all of the bad things. We are growing up, getting ourselves into the rat race. Rushing all the time. Why? There is nothing in the end. 
 
       We love. At least we think so. Repeating phrase that we hear since childhood. At first we feel tied up with those words putting all of us in it, our whole heart. Then it is only “you too” left. The passing feeling seems to be something certain, lasting, permanent. We are taking it for granted just like the seasons. Thinking that it will never disappear. That is the moment when we lose it. Slowly. Painlessly. In silence. We feel nothing. Drifting apart. Being next to other person not giving her even a small amount of love. We just got used to her presence. Without her it would be quiet, but nothing else would change. We are living next to each other. Not feeling anything. Trusting. Losing. Sinning. 
 
       We trust. Too much. Too often. We crave understanding. Desperately looking for a trustee. Finally we find one. Silence gets broken with a moment of happiness. Sharing every thought. Telling about all of the dreams. Talking about fears, love, fascinations, happiness. We can not imagine even a single day without a conversation with this special person. Finally feeling safe. Trusting we fall in love. Getting out of the comfort zone. Standing completely naked. Exposed to a sore. Showing the soul to someone it is easy for them to hurt us. We are vulnerable. That is the moment when we lose everything. Trusting. Loving. Being credulous. Losing. Sinning. 
 
       We lose. Everything. Everyone. Ourselves. In silence. We are not protesting. It seems to be pointless. Remaining in the comfort zone. Leaving changes for later. Getting used to the situation. Creating our new comfort zone and planning not to leave it for the next few years. We are holding our tongue. Not trying to fight. Looking away, putting our fingers in our ears. Running away, but we do not have any place to hide. We do not want to do anything, being scared of effects. Fear stops us. We are scared of ourselves, others, rejection, being laughed at and again being rejected. Desires are getting crushed. Feelings are being killed. Our last scream had been dead for years. The only thing that remains is silence. We agree to lose love, feeling, trust. Not protesting. Not fighting. Giving up. Sinning. 
 
       We give up. Defaulting our own life. Fear is killing our confidence. We want to want. Only. Allowing other people to decide for us and create our reality. Giving them our life to look after it. Running away from the responsibility. Losing ourselves giving up. Freedom seems to be only in books and fight for oneself only in movies. We are lacking ourselves. Starting to be nobody. Nothing. Just like a see-through spot. Our colours got erased by fear. We gave up. Lost. Took fright. Sinned.

We dream. Everywhere. About everything. Often. Only. We leave our dreams not fulfilled. Not getting out of our comfort zone. To make them come true we would need to have the courage. Bravery is the reason of unconventional behaviour. That is why we give up. We do not fight. Collecting our dreams. Writing books about them and then hiding them in the deepest drawer. Hoping that nobody will ever find them, that nobody will judge us. We do not want to be different. It is dangerous. Scary. Weird. We would risk being rejected. We want to leave, run away, disappear, hide. Speak, scream, change the world. But we are just dreaming. Not talking about this. Not feeling. Not making it happen. Being silent. Sinning.

        We forget. Time is healing us. Not feeling. Dying inside. Fading just like the black shirt you are washing for the thousand times. Everything seems to be not as strong as it should be. Nothing has a meaning. We do not know how it feels to love, trust, be scared, fight, want. We do not know. It doesn’t matter now. Our time has passed. In silence. We stop. Giving up. Not fighting. Standing. Lasting. Sinning.

       We are. Existing. Without a word. We want. We do not have. We agree. Lost ourselves in ourselves. It is too late. Now? What for… Giving up years ago we lost our identity. Not even remembering who we are. What we like, how we act. The world formed a new human. How well do you know him? Do you like him? He took you from yourself. We want changes. Too late. Rushing all the time. Why? There is nothing in the end. We are. Existing. Waiting. For nothing. Wanting. Too late. Lasting. Not living. Sinning. 
 
       Life is running out and we are running out of time. Doing nothing to stop it. We are schematic. Doing only the things that seem to be safe. Not risking. Growing up. Becoming more and more conservative. Changing. Losing ourselves. Our first scream turned out to be just a quiet groan. Silence. Silent consent. It is easier. Not living. Not being. Existing. Not playing the first fiddles. Leaving. It is safe not to feel. Being naïve is simpler. Not thinking. Not analysing. Giving up on our own life. Not fighting. Losing our bottle. Getting rid of our identity without any memories. Wordless, blind, deaf. Instead of living we are existing. Repeating. In silence. Sinning.