środa, 22 kwietnia 2015

Kochanka marynarza, kochanek morza.

Baśń o Gdyni, nagrodzona pierwszym miejscem w konkursie literackim :)


Kochanka marynarza, kochanek morza.

Między dwoma pagórkami, blisko lasu, w wiosce otoczonej wysokimi modrzewiami, okazałymi berberysami, rozległymi łąkami, na których rosły chabry, bzy i bławatki mieszkała ze swoją liczną rodziną Aniela. Miała 13 braci i 8 sióstr. Wraz z rodzicami zajmowali się uprawą sadów, na pobliskim targowisku sprzedawali maliny oraz piękne bukiety kwiatów. Aniela była miła, subtelna, a jej wdzięk i dojrzałość wszystkich zadziwiały. Była najstarszym dzieckiem Zofii i Bolesława, liczyła 19 wiosenek. Kochały ją dzieci, zwierzęta, głos miała tak piękny jak śpiew słowika, jej długie blond włosy niesfornie opadały na ramiona, na zaróżowionych policzkach widniały piegi, a jej oczy były niebieskie jak głębia oceanu.
Aniela codziennie szła około 10 kilometrów do chat rybaków po świeże dorsze. Zawsze niosła ze sobą wodę, aby po drodze podlać kwiaty, które zasadziła na okrągłej wysepce, nazwanej przez nią wyspą centralną. Przed powrotem do domu lubiła udać się na spacer wzdłuż morza, zawsze je podziwiała. Wprawiało ją w zadumę. Często siedziała kilka minut na skałach obserwując statki przypływające do portu i wypływające na wielki, bezkresny żywioł. Jej szczególną uwagę skradł okręt większy niż inne. Posiadający cztery maszty, uzbrojony w armaty, groźnie wyzierające z malutkich okienek. Cały kolos był ozdobiony rzeźbami syren, uskrzydlonymi kobietami, gargulcami, konikami morskimi, a na dziobie znajdował się wielki smok z otwartą paszczą i rozpostartymi skrzydłami, na jego głowie stał gladiator z trójzębem skierowanym w szyję bestii. Na prawej burcie widniał napis „Dragon”. Statek ten wzbudzał podziw, zachwyt, a jednocześnie strach i obawę. Aniela zawsze przyglądała mu się z ukrycia. Podobały jej się figury i rzeźby, które go ozdabiały, a marynarze stojący na masztach podczas przybijania do portu zawsze wprawiali ją w osłupienie.
Pewnego dnia, nie zaważając na zakazy rodziców i przestrogi starych rybaków, postanowiła zobaczyć ogromny statek z bliska. Czekała, aż okręt pojawi się na horyzoncie. Od razu, gdy go zobaczyła, ruszyła w jego stronę. Ściskając w ręku wiklinowy koszyk ze świeżymi dorszami, powoli podchodziła do kei, do której przybił statek. Zachwycona żłobieniami i płaskorzeźbami nie zauważyła zbliżających się marynarzy i wpadła na jednego z nich, wysypując wszystkie ryby z kosza. Szybko przeprosiła i w popłochu zaczęła zbierać dorsze. Nieznajomy pomógł jej. Gdy Aniela podniosła wzrok, ujrzała wysokiego, czarnowłosego, potężnego mężczyznę. Jego oczy były koloru jasnego bursztynu, podarta koszula ukazywała skrawek tatuażu kryjącego się na klatce piersiowej mężczyzny. Na prawym policzku widać było różową bliznę, spodnie były dziurawe, a przy pasie miał przyczepiony scyzoryk i mały rewolwer. Aniela uśmiechnęła się i podziękowała za pomoc. Ku jej zdziwieniu nieznajomy widząc jej fascynację rzeźbami, które znajdowały się na statku, zaproponował zwiedzenie pokładu. Dziewczyna długo się nie zastanawiała, złapała go za dłoń i pozwoliła mu być swoim przewodnikiem po korytarzach zachwycającego kolosa.
Ludzie na statku mówili w innym języku, obcym, całkowicie niezrozumiałym dla Anieli, lecz mijając ją, kłaniali się, zdejmowali z głów czarne kapelusze, ukazując przy tym brak ucha bądź wielkie blizny oraz witali ją mówiąc „dzień dobry”. Anieli tak dobrze rozmawiało się z nieznajomym, że nie zauważyła jak późno już było. Na pożegnanie marynarz dał jej czarny rzemyk z płaskim kamykiem w kształcie łezki, na którym wyżłobione było jego imię – Dengizer. Poprosił ją, aby, gdy zobaczy statek dobijający do nabrzeża Bałtyku, przyszła do niego, bo nie może znieść myśli, że mógłby jej więcej nie zobaczyć. Aniela obiecała mu przyszłe spotkanie, ucałowała w policzek i w pośpiechu pobiegła do domu. Zapytała rodziców o tajemniczy statek przybijający do portu kilka razy w roku, który zachwyca i przeraża wszystkich mieszkańców, a jego załoga chodzi w podartych ubraniach, mówi w innym języku i ma zawsze przy sobie broń. Bolesław spokojnie wytłumaczył córce, że nikt nie wie nic więcej o tym kolosie prócz tego, że pochodzi on z dalekiej krainy zwanej Turcją i poprosił ją, aby nigdy nie rozmawiała z żadnym z marynarzy.
Leżąc w łóżku, Aniela nie mogła zasnąć. Jej myśli krążyły wokół tureckiego mężczyzny, który ujął ją swoją grzecznością, niepewnością, tajemniczością, egzotycznością. Był inny niż chłopcy z jej wioski. Gdy zamykała oczy, widziała jego twarz, czarne włosy, bliznę, uśmiech. Przypominała sobie jego dotyk, skórę, która pod opuszkami jej palców zdawała być się kawałkiem aksamitu. I sposób w jaki na nią patrzył, nikt jeszcze nigdy tak na nią nie patrzył jak on. Dengizer, człowiek morza, marynarz, rok od niej starszy, który w jeden wieczór odkrył przed nią świat, wydający się być tak daleki, obcy, nieosiągalny, nagle był tak bliski, tak bliski, jak on... Zasnęła.
Z utęsknieniem czekała na kolejne spotkanie, odliczała miesiące, tygodnie, dni, godziny, sekundy. Zaczynała się jesień, minęły trzy miesiące od ich pierwszej rozmowy. Nagie drzewa zdawały się marznąć bez liści, lilie posadzone przez Anielę na wyspie na pamiątkę spotkania z Dengizerem przekwitły, a zasadzone słoneczniki jeszcze nie zakiełkowały. Każdy dzień zabierał kawałek nadziei na kolejną rozmowę z młodym marynarzem. Pierwsze kwiaty nieśmiało wystawiały na świat swoje łodyżki. Aniela jak co dzień siedziała na skałach wpatrzona w bezkres morza. Nagle jej oczom ukazał się okręt, na który czekała trzy miesiące. Nie zważając na nic, w pośpiechu zaczęła biec do portu. On już tam był. Choć widzieli się tylko raz, rozmawiali zaledwie kilka godzin, to witali się jak znająca się lata para kochanków. Dziewczyna opowiedziała mu o przestrogach, zakazach i o wielkiej tęsknocie nękającej ją przez jego nieobecność. Błagała go, aby zrezygnował z żeglowania po bezkresnych morzach i oceanach. Pragnęła, by zamieszkał z nią w chacie między pagórkami, ale Dengizer nie chciał, nie mógł. Kochał Anielę, ale tak samo wielkim uczuciem darzył też morze. Morze, które było tak niebieskie, wielkie i głębokie jak oczy jego ukochanej. Z miłości nie da się zrezygnować, obojętnie czy jest ona do drugiego człowieka, czy do morza. Siedząc na maszcie, marynarz opowiadał jej o swych morskich przygodach, o zwiedzonych przez niego krajach i o istotach, które widział. Aby dziewczynie łatwiej było znosić rozłąkę zaproponował odliczanie dni do kolejnego spotkania za pomocą kwiatów. Letnie lilie, jesienne słoneczniki, zimowe wrzośce i wiosenne tulipany miały zwiastować rychłe spotkanie z ukochanym. Pierwsze nasiona wrzośców dostała od Dengizera na pożegnanie, ona dała mu niebieską chustę, która miała mu o niej przypominać za każdym razem jak na nią spojrzy. Aniela stała na brzegu i patrzyła jak morze znów zabiera jej ukochanego. Ze łzami w oczach pobiegła do wyspy centralnej, aby koło rosnących słoneczników zasadzić wrzośce, które miały wykiełkować na zimę.
Znowu mijały dni, miesiące i tygodnie, a mężczyzna nie wracał. Ale Aniela nie traciła nadziei. Bacznie obserwowała jak wrzośce o niebieskich kwiatach rozwijają się, rosną, powoli wynurzają swoje małe gałązki spod śniegu. Użyła kawałka materiału i kilku patyków do wykonania masztów, które postawiła na wyspie. Z daleka wysepka sprawiała wrażenie małego, wzburzonego morza ze statkiem, który jest całkowicie poddany woli natury.
Był luty. Śnieg topniał, pierwsze tulipany nieśmiało wysadzały główki spod ziemi. Statek przybił do portu. I znów przez jeden dzień Aniela była w pełni szczęśliwa. Dengizer obiecał jej, że po powrocie z kolejnej wyprawy weźmie z nią ślub i osiedlą się gdzieś. Nie wiedział gdzie, nie grało to dla nich żadnej roli. Chcieli być razem, ale nie mogli. Jeszcze nie teraz... Dzień minął szybko, znowu musieli się żegnać. Dengizer podarował Anieli metalową zawieszkę do bransoletki. „Wczoraj, dziś, jutro, zawsze” - błyszcząca łza spłynęła po policzku dziewczyny. Morze, choć piękne, wydawało jej się bezlitosne. Znowu zabierało jej kochanka. Znowu, kolejny raz musiała się z nim żegnać i cierpliwie czekać na jego powrót. Dengizer pomachał jej z pokładu niebieską chusteczką.
Trzy miesiące upłynęły niespodziewanie. Na wyspie zaczęły kwitnąć lilie. Statku jeszcze nie było widać na horyzoncie. Złote liście wirowały na wietrze, pierwsze bociany odleciały w dalekie kraje, morze zdawało być się bardziej wzburzone, skały były zimne, na wyspie rosły słoneczniki. Okręt nie dobił do brzegu. Wiatr był coraz mocniejszy, pierwsze płatki śniegu spadały na ziemię, zapasy w spiżarni rosły, rosła też tęsknota Anieli za ukochanym. Niebieskie wrzośce znów imitowały morze, zrobione przez dziewczynę żagle trzepotały na wietrze. Do portu dobijały nowe statki, ale nie ten na który czekała. Pierwsze tulipany wyglądały spod ziemi. Śnieg zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dengizera nie było, wraz z nim nieobecna była część Anieli. Uśmiech zniknął z jej twarzy, niebieskie oczy były pełne łez, nie mówiła, nie zbierała kwiatów. Chcąc być samą ze swym nieszczęściem, udała się do lasu, za pagórek. Usiadła na mchu, pochyliła się, zaczęła płakać. Płakała tak długo, że z jej łez powstał potok. Gdy Aniela ujrzała go, pomyślała, iż woda doprowadzi ją do ukochanego. Niestety, kanał portowy do którego zaprowadziły ją łzy był pusty. Nie było ani jednego statku, ani jednego człowieka. Wróciła do domu. Smutek pochłonął ją całą. Z każdym dniem czekania na ukochanego umierała cząstka dziewczyny.
Zaczęły rozkwitać słoneczniki. Aniela udała się na koniec bulwaru, skąd niegdyś obserwowała statek dobijający do portu. Z dala dostrzegła mewę lecącą w stronę lądu. Rozłożyła ręce, wyobrażała sobie, że czeka na ukochanego. Zamknęła oczy, miała wrażenie jakby Dengizer tam był, jakby stał koło niej. Krzycząca mewa wyrwała ją z głębokiego zamyślenia. Usiadła naprzeciw niej. Samotna kobieta zaczęła do niej mówić, ptak zdawał się jej słuchać. Patrzył na nią uważnie swymi wielkimi brązowymi oczyma. Gdy dziewczyna zamilkła, zwierzę podeszło do niej, na szyi miało zawieszony czarny rzemyk z metalową zawieszką i białą karteczką. Aniela powoli zdjęła sznureczek z szyi ptaka. „Wczoraj, dziś, jutro, zawsze...” - nie miała wątpliwości, była to zawieszka Dengizera. Na białej karteczce przeczytała dokończenie sentencji - „...będę cię kochał, nawet gdy morze nas rozdzieli”. Nie mogła powstrzymać łez. Mocno przytuliła do piersi ostatnią wiadomość od ukochanego. Mewa podeszła bliżej, musnęła dłoń Anieli skrzydłem, tak delikatnym jak aksamit. Dziewczyna dopiero teraz zauważyła bliznę widniejącą na twarzy ptaka. Szeroko otworzyła oczy, wyszeptała imię ukochanego, mała, błyszcząca łza spłynęła po policzku mewy. Odleciała. Aniela wstała i pożegnała Dengizera tak jak go chciała powitać – z rozpostartymi ramionami, stojąc twarzą do morza, które na zawsze odebrało jej ukochanego.
Do dziś widzimy w Gdyni ślady wiecznej miłości Anieli i Dengizera. Potok z łez dziewczyny – Chylonka – ma swoje źródło w chylońskim lesie, wpada do kanału portowego. Na wyspie centralnej na początek pór roku zmieniane są kwiaty, w listopadzie pojawiają się także na niej żagle. Statek „Dragon” stał się atrakcją turystyczną, a Aniela wciąż czeka z rozpostartymi ramionami na gdyńskim bulwarze na Dengizera i innych, którzy odeszli na wieczną wachtę. Aniela czeka na ukochanego jak każda żona marynarza, martwiąc się, czy morze odda jej męża czy go zabierze na zawsze. Pamiętajmy o tym, aby mijając mewę, przywitać się z nią, pomachać, bo może w ciele tej mewy jest dusza Dengizera lub innego marynarza, który nie potrafił zrezygnować z miłości do morza, które go pochłonęło i zabrało znajomym, przyjaciołom, rodzinie, ukochanej.



~ Najsilniejszym kobietom, które mam przyjemność znać - żonom marynarzy.