niedziela, 15 lutego 2015

Dream world

Kilka tygodni temu, kiedy miałam swój wymarzony wolny dzień, postanowiłam razem z koleżankami pojechać do dream world - jednego z amusement parków w Bangkoku. Dojazd z prowincji Dusit kosztował nas około 400BHT, a wejście to kwestia około 800BHT. Warto jest wydać 80zł na ten park atrakcji. Przez park miniatur po szalone rollercoastery - znajdzie się tam wszystko, dla każdego. Mimo to, niemożliwością jest spędzenie tam więcej czasu niż 5 godzin (wliczając w to przerwę na obiad).
Wejście wygląda magicznie - prawie tak jak to do Disneylandu. Pierwsze kroki pokierowałyśmy w stronę parku miniatur. Nie jest on dużych rozmiarów, ale miniatury wykonane są naprawdę dobrze. Prócz nich można znaleźć ogromne rzeźby - moją ulubioną był gigant zapadający się pod ziemię.
Po kilku minutach sesji zdjęciowej w parku poszłyśmy na pierwszy rollercoaster. Był najmniejszy i nazywał się "speedy mouse". Szczerze mówiąc weszłyśmy na niego jedynie dlatego, że był darmowy. Stojąc na ziemi i patrząc na to jak jedzie wydawało nam się, że jest wolny i nie mogłyśmy zrozumieć dlaczego ci ludzie tam tak wrzeszczą. Szybko się przekonałyśmy dlaczego słychać było tak donośne krzyki. Mimo wielkości i miernej szybkości - przeciążenia były ogromne. Stoczyłyśmy się ze schodów i ruszyłyśmy do domu giganta. Pierwszy raz w swoim życiu poczułam się naprawdę maleńka. Wszystko w około mnie było z pięć razy większe ode mnie.
Naszym kolejnym celem była nawiedzona willa. Kolejka była tam najmniejsza i w sumie się nie dziwię, bo nie było tam nic specjalnie strasznego. Liczyłam na mały zawał serca, a wyszłam uśmiechnięta bez jakichkolwiek okropnych wspomnień. Chodzi się tam po czarnych korytarzach, światło oczywiście jest zgaszone, raz na jakiś czas coś wyskakuje zza rogu, dużo pająków, trupów, mumii i krzyków, pisków innych niepokojących odgłosów. Jedynym strasznym momentem było wejście do sali z elektrycznym krzesłem, na którym siedział człowiek przygotowany do wykonania wyroku. Gdy nastąpiło się na metalową płytkę ten zaczynał wrzeszczeć, trząść się, odchylił głowę w tył, a metalowa płytka zaczynała wibrować. Było to jedyne okropne przeżycie, choć dla mnie można to ująć za niesmaczne.
Potem udałyśmy się na rollercoaster huragan, jedyna atrakcja z której zrezygnowałam. Jest to huśtawka, która buja się z prędkością 60km/h obracając się do tego dookoła własnej osi i bujając się na boki. Mój błędnik potrafi znieść wiele, ale nie to... Zamiast huraganu poszłam na statek, który w niektórych momentach bujania prawie stał pionowo. Najlepszym rollercoasterem był według mnie skycoaster - nie pod względem szybkości czy przeciążeń, ale pod względem widoków. Cała przejażdżka nie trwała nawet 3 minut, ale na prawdę warto było czekać w kolejce na tę atrakcję. Najszybszą kolejką na którą odważyłam się wejść było tornado - 75km/h buja się w dwie strony i obraca dookoła. Wygląda okropnie, a jest cudownie. W niektórych momentach nie byłam w stanie podnieść moich rąk do góry, widoki przepiękne, szybkość - wow.  Każdemu mogę polecić też rwącą rzekę - wsiadasz do łódki, musisz zostawić w szafce wszystkie rzeczy, które nie chcesz żeby zmokły i łódka razem z tobą jest wciągana na stromą górką. Potem pod kątem ok. 45 stopni jest spuszczana do wody. Gdy wpadasz do basenu tworzy się wielka fala, która imituje ścianę - przepiękny widok. Miałam przyjemność obserwować tę ścianę z dwóch stron, jednak stojąc na mostku zapomniałam, że ta woda musi gdzieś spaść i prawdopodobnie spadnie... na mnie. Tak więc cała przepiękna fala z wody spadła na moją twarz, ubranie, buty... Ale było warto. Takiego widoku się nigdy nie zapomina. Byłam też na skycoaster - jest ciemno, jadąc widzisz różne konstelacje gwiazd, oraz na wodnym coasterze, który tak naprawdę był zwykłą łódką polewaną raz na jakiś czas wodą z góry. Wyszłam mokra, ale zadowolona nie za bardzo.
Atrakcją, która cieszyła się największą popularnością wśród Tajów była kraina lodu. Dwa pokoje, gdzie było około -15 stopni i wszędzie był śnieg... Widok niesamowity, poczułam się jak w domu - w końcu w Polsce jeszcze wtedy leżał śnieg, ale dla mnie było pięć razy zimniej, bo byłam cała mokra po wodnych przejażdżkach.
Miałyśmy to szczęście, że trafiłyśmy na paradę. Nie była ona za wesoła, przez wysoką temperaturę ludzie w pluszowych strojach byli jacyś tacy... nieruchawi. Nie dziwię się im - też nie miałabym ochoty wskoczyć w wielkie przebranie myszki i do tego jeszcze tańczyć. W życiu!
Bardzo podobało  mi się w dream worldzie, nareszcie miałam czas na relaks i dobrą zabawę. Po raz pierwszy w Tajlandii mojej głowy nie zaprzątało to co zjem na obiad ani to kiedy pójdę na siłownię. Po prostu dobrze się bawiłam i nie przejmowałam niczym ani nikim.

sobota, 14 lutego 2015

Pictures from my lovely Bangkok

Pisanie postów podczas pobytu w Bangkoku jest dla mnie nie lada wyzwaniem. Przez wysoką temperaturę przez większość dnia jestem zmęczona, odsypiam zarwane nocki, które spędzam na dachu wysokiego budynku w którym mieszkam - uwielbiam oglądać Bangkok nocą i chyba nigdy mi sie to nie znudzi, bądź spacerując po Kho San Road i przeglądając rzeczy na night market. Z niecierpliwością czekam na dzień wolny podczas którego planuję nadrobić zaległości, opisać wam mój miesiąc w Bangkoku dzień po dniu, bo dzieje się i to na prawdę dużo! Może w końcu będe miała czas na naukę, relaks z książką i gorącą herbatą oraz na porządny trening na siłowni. Jak na razie jestem zabiegana, nie mam czasu na sen, a co dopiero na moje inne obowiązki! Już boję się ilości materiału do nadrobienia w szkole i  czasu spędzonego przy sprzątaniu bałaganu w pokoju, tydzień nic nie układałam, więc będę musiała odgruzować wszystko, tak abym w końcu widziala gdzie kończy się stolik nocny, a zaczyna łóżko. Teraz wstawiam wam kilka zdjęć z Bangkoku z całego mojego dotychczasowego pobytu :) Wiem, że dosyć długo musieliście na nie czekać, w końcu są! Enjoy ;)



  Przepiękny biały wąż, którego można zobaczyć w Bangkokowym ZOO w Dusit.












Po dosyć długim poszukiwaniu znalazłam w ZOO także krokodyle, które wyglądały jak martwe, nie ruszały się, leżały z otwartymi oczami i gdyby nie mrugały na prawdę pomyślałabym, że trzymają w klatkach denaty.




Podczas spaceru po ogrodzie zoologicznym każde miejsce zapiera dech w piersiach. Każdy skrawek wygląda magicznie - czułam się jak w bajce!


Chociaż łódki kusiły mnie niezmiernie to nie zdecydowałam się na wynajem jednej za 60BHT za 30minut, ponieważ to samo można zobaczyć nie pływając łódką, a poza tym nie za bardzo wierzę tajskiej "technologi". Zostałam bezpieczna i sucha na lądzie.

Prócz oglądania zwierząt dużo czasu przeznaczyłam na "hang out". Siedziałam i słuchając śpiewu ptaków z zoo patrzyłam na piękne widoki, rozmawiałam z Tajami, którzy podchodzili, czasem prosili o zdjęcie i byli niezmiernie szczęśliwi, gdy mogli porozmawiać ze mną po angielsku.

Każdemu kto jest w Tajlandii polecam spróbowanie tutaj zielonej herbaty (ja uwielbiam tę mrożoną). Jest to prawdziwa zielona herbata i smakuje całkowicie inaczej niż wszystkie, które dotychczas próbowałam. Zawsze wybieram tę bez cukru, bo jest ona sama w sobie bardzo słodka. Koszt takiej herbaty waha się od 35BHT do 100BHT.


Kolejne magiczne miejsce z Dusit - zakochałam się w drzewach z różowymi kwiatami - wyglądają bajecznie.


Moja brazylijska współlokatorka, wspaniale się razem bawiłyśmy, a przez siadanie na chodnikach nasze spodnie wyglądały... strasznie.


Magiczna wyspa krzewów w zoo. Niestety z daleka wygląda lepiej niż z bliska.
Biały tygrys, który nie był zamknięty w klatce. Oddzielała go ode mnie jedynie mała rzeczka i murek sięgający mi do pasa. Cudowne przeżycie, chociaż jak zobaczyłam go aż z tak bliska, bez zabezpieczeń to trochę się przeraziłam. Gdyby chciał mógłby przecież stamtąd wyskoczyć...


Kolejne jezioro w zoo.


Wszędzie w Bangkoku na drodze trzeba uważać, bo można spotkać szczura, karalucha, bądź... ogromną jaszczurkę, która potrafi być agresywna i gonić cię przez 10 minut...



Droga do ZOO. Rzeczka i idealnie, prosto, identycznie przycięte drzewa i krzewy. Cóż za perfekcjonizm!


Bogato zdobiony portret króla. Dla Tajów jest to normalne, że co skrzyżowanie mają portret króla z ogromnymi ornamentami. Przez pierwsze dni mnie to dziwiło, teraz nie zwracam na nie większej uwagi. Bawi mnie jedynie, że nawet przy slumsach można zobaczyć ogromy, złoty pomnik na cześć króla.



Mur ogrodu zoologicznego jest pokryty cudownymi muralami. Chciałam zrobić zdjęcie każdemu, jednak zabrakło mi pamięci na karcie...


W Bangkoku można spotkać więcej kruków niż w Polsce. Tu fruwają one tak, jak u nas gołębie i wróble. Do tego są bardzo odważne. Można do nich bez problemu podejść na odległość ok. 50cm.



Już samo wejście do ZOO wyglądało magicznie!

niedziela, 8 lutego 2015

A little bit more about Bangkok

   Pierwsze dni w Bangkoku minęły mi za szybko, nim się obejrzałam jestem już w tym pięknym miejscu od trzech tygodni, a notka na blogu tylko jedna! Nie mam za dużo czasu na zwiedzanie, bieganie na castingi jest bardzo czasochłonne, gdy dostaję pracę to jest to kwestia całego dnia, więc tym bardziej nic nie zrobię. Ostatnio moje życie kręci się w taxi, poczekalniach, domach mody i siłowni. Raz na jakiś czas przydarzy się też jakiś masaż albo chwila relaksu w saunie. Podoba mi się tempo w jakim wszystko rozwija, ale denerwuje mnie to, że czas wydaje się uciekać coraz szybciej.
   W Bangkoku na każdym kroku można znaleźć sklepy 7 eleven - w których tak na prawdę nie ma nic zdrowego, jeśli ktoś lubi jeść na okrągło tosty i zupki chińskie to będzie w raju, dla mnie jest to katorga. Na szczęście blisko mnie jest także uliczny market i street food można znaleźć bez większych problemów. Każdemu kto wybiera się do Bangkoku mogę polecić żywienie się na street foodzie - jem wszystko, codziennie i jeszcze nigdy nie trafiłam na coś nie dobrego. Najbardziej smakują mi naleśniki oraz parówki w cieście - pycha! Poza tym street food jest bardzo tani - jeden szaszłyk to kwestia 5BHT czyli ok. 50gr. Tajlandia jest rajem dla Polaków ze względu na to, że przyjeżdżając tu z 1000zł masz 10000BHT, z którymi, uwierzcie mi - nie będziecie wiedzieli co zrobić. Wydać to tu przez tydzień jest niemożliwością, no chyba, że kupujecie co popadnie. Ludzie są bardzo mili, gdy uśmiechasz się na ulicy oni to odwzajemniają, pomagają, nie kradną. Możesz chodzić cały dzień z otwartą torbą i nic ci nie zginie. Przejeżdżałam kilka razy koło słynnej "Nana plaza" i z góry mogę powiedzieć, że nic strasznego tam nie ma - owszem, widać kobiety pracujące, ale nie uważam, że jest to takie okropne miejsce jak czytałam. Uważać trzeba wszędzie, ale nie popadajmy w paranoję.
       Polecam też odwiedzić Khao San Road - ulica raj dla turystów. Dużo sklepów, stoiska na których można kupić larwy, komary, skorpiony (próbowałam, polecam - pycha!) i inne tajskie pyszności, zestaw bransoletek po 100BHT i inne souveniry. Pamiętajcie żeby zawsze się targować, bo dla turystów ceny są kosmiczne - gdy zapytałam się ile kosztuje skorpion ceną wywoławczą było 100BHT - stargowałam do 60BHT, więc wytrwałością można zdziałać cuda. Najczęściej cena jest zawyżona o 50BHT. Czasami przy targowaniu sprzedawca się może zdenerwować i nie kupicie u niego nic, bo po prostu was wyrzuci ze sklepu. Zdarza się i tak, śmieszne, ale prawdziwe.

sobota, 7 lutego 2015

Bangkok

       Po dosyć długiej nieobecności nareszcie mam chwilkę, aby opisać wam moją podróż do Bangkoku.
Wszystko zaczęło się 18 stycznia, wyleciałam w niedzielę o godzinie 17 z Polski do Berlina, w Berlinie czekałam na malutkim terminalu w Teglu około 2h na mój kolejny samolot, nie było miejsca żeby się ruszyć. Koło mnie siedziała z jednej strony blond Niemka, która jak tylko usłyszała, że mówię po polsku, obruszyła się i odsunęła, jakbym była trędowata, z drugiej strony siedziała młoda para polaków wyruszająca na podbój Abu Dhabi. Po dwóch godzinach w końcu rozpoczęło się wpuszczanie na pokład samolotu, które trwało kolejne dwie godziny! Wpuszczali bowiem według ustalonej chronologii - najpierw wszyscy pasażerowie A, potem B, C i tak dalej. Niestety nie wszyscy pasażerowie byli na czas, a gdy przedział A nie był zapełniony to przedziały dalsze musiały czekać. Ja miałam ten niefart, że siedziałam w przedziale C, więc nogi mnie bolały od stania, głowa od ciągłych wrzasków i stopa, bo blond Niemka, gdy tylko usłyszała, że zaczynają wpuszczać na pokład samolotu poderwała się gwałtownie z siedzenia taranując przy tym moją stopę i walizkę z komputerem (za to drugie chciałam ją zabić)... Wywołało to ogólną salwę śmiechu, a biedna blondi musiała niestety jeszcze długo czekać - była z pokładu E, ha ha ha.
     Moim kolejnym przystankiem było Abu Dhabi. Planowałam, że podczas lotu pośpię trochę, jednak były to tylko plany. Leciałam samolotem Air Berlin - bardzo szybko rozpoczął się poczęstunek, otworzyłam koc, który dostałam na czas lotu, wyciągnęłam poduszkę z plastikowego opakowania i oglądałam mini przybory toaletowe, które uwielbiam, przy nich czuję się jak olbrzym! Myślałam, że samolot będzie większy, dwupiętrowy co najmniej - no przecież to lot międzykontynentalny! Niestety, jak dla mnie wyglądał jak troszkę większa czarterówka. Jedna toaleta na przedział, przez co były wielkie kolejki, każdy miał swój monitor na siedzeniu przed sobą na którym można było oglądać wybrane filmy - obejrzałam chyba trzy, ale najbardziej podobała mi się "Magia w blasku księżyca" Woodiego Allena. Arcydzieło! Na kolację dostałam wegetariański makaron, pudding, sałatkę, ciastko i coś jeszcze ale chyba nie było zbyt smaczne skoro nie pamiętam co to było. Spałam chyba przez godzinę i nagle byłam już a Abu Dhabi. Tam przeżyłam kulturowy szok...
        Zacznijmy od tego, że według mnie i, myślałam dotychczas, że, według ogólnoświatowych norm, na lotnisku, każdy pracownik, bądź większość z nich powinni mówić po angielsku - nic bardziej mylnego. Ich angielski kończył się na "yes, no, straight, left, right information, there". Sama wśród milionów niezrozumiałych znaczków, po 20 minutach znalazłam mój terminal, mogłam odetchnąć i w końcu spokojnie usiąść. Na lotnisku było darmowe wifi, więc mogłam porozmawiać z mamą, wysłać wiadomość do znajomych, że pomimo ogromnych turbulencji i latania wokół Abu Dhabi przez 1h - wylądowałam, twardo, strasznie i źle, ale wylądowałam i jestem cała, choć przez chwilę już myślałam, że wyląduje, ale w proszku. Kolejnym szokiem była dla mnie wyprawa do toalety. Koło łazienek były dosyć duże świątynie w których odbywały się strasznie głośne modły. To nie było ani trochę dziwne w porównaiu z tym co zobaczyłam później - kobiety myły sobie stopy trzymając je w muszli klozetowej i spłukując wodę - oj. Czekałam w kolejce do toalety dla ludzi z europy, bo cała reszta wyglądała jak po tornadzie... Warto wspomnieć także o stosunku mężczyzn do kobiet w Abu Dhabi. Od samego wejścia na lotnisko dało się odczuć, że przez to, że jestem dziewczyną jestem gorsza. Ich wzrok świdrował mnie w te i z powrotem, najgorsze było dla mnie to, że wyglądałam jak jedna z nich - ciemne włosy, brązowe oczy, różniłam się jedynie kolorem skóry. Kilka razy zostałam dotknięta palcem, potrącona, przesunięta. Nie podobało mi się to. Czułam się jak rzecz. Wokół mnie chodzili bosi mnisi, pozakrywane matrony i ludzie, którzy wyglądali na bezdomnych. Spotkałam się z wieloma opiniami o Abu Dhabi - większość z nich była pochlebna, nie przeczę - miejsce jest piękne, ale ludzie... Wolałabym nie spotkać ich więcej, no ale cóż, czeka mnie jeszcze droga powrotna do Polski przez to piękne miejsce z okropnymi i niegrzecznymi ludźmi.
      Samolot, którym leciałam z Abu Dhabi do Bangkoku wyglądał jakby miał się zaraz rozlecieć... Niby Emirates, taka dobra linia, tyle pochwał o nich słyszałam, a tu - brud, smród, syf. Jedzenie było dobre, ale nie mogłam się uspokoić przez wygląd siedzeń, które sprawiały wrażenie złożonych przez pięciolatka i do tego sklejonych na taśmę... Plusem było jedzenie! Lądowanie było przyjemne - bez stresowe i gładkie, nie tak jak poprzednie. Mimo to gdy wysiadłam z samolotu odetchnęłam z ulgą, ale z trudnością - bo w pierwszym momencie wydawało mi się, że w Bangkoku nie ma powietrza!
    Teraz jest u mnie godzina 11AM, zaraz będę wstawać, ubiorę sie, pójdę do DUSIT ZOO, postaram się wrzucać więcej opisów Bangkoku, bo ostatnio nie miałam czasu i czuję, że bardzo zaniedbałam bloga, ale w końcu się coś dzieje!

:) :)